piątek, 21 sierpnia 2015

Zakurzone Studio 13 - "Stampede"


Pomimo tego, że większość życia spędzam na wsi to szaleńcza pogoń za uciekającym bydłem absolutnie nie była priorytetem mojego egzystowania. Nigdy też wspomniana gonitwa nie urosła nawet do rangi najmniejszego pragnienia. Inaczej sprawa wygląda jeśli wezmę pod lupę wirtualny pościg za spłoszonym stadem!


Inspiracją do działania i zarazem próbą schwytania uciekającej zwierzyny, stał się wypuszczony na rynek 
w 1981 roku: Stampede. Intrygujący a zarazem szokujący prostotą tytuł ze stajni Activision. Zadzwoniłem do drzwi. Z wewnątrz dochodził dźwięk stłumionych śmiechów i głośnych krzyków. Chwilę później usłyszałem zgrzyt przekręcanego klucza i na progu pojawił się kumpel, który skinieniem głowy zaprosił mnie do środka. Szeroki „banan” na jego twarzy dał mi do zrozumienia, że zaraz spotka mnie coś niezwykłego. Jak się za chwile okazało, moje przypuszczenia w istocie sprawdziły się.

Weszliśmy do pomieszczenia. Magiczny sprzęt z napisem Atari 2600, zajmował niewielką powierzchnię blatu brązowej ławy. Reszta ekipy pobijala właśnie kolejny wirtualny rekord. Chichotów i wrzasków towarzyszących poprawie rezultatu było co nie miara. Po pewnym czasie starsze towarzystwo opuściło pokój kolegi. Porwałem czym prędzej kontroler. Po zrozumieniu meritum zabawy zabrałem się do rozgrywki, próbując wyśrubować większą niż poprzednicy punktową zdobycz. Żarty sypały się nieustannie. Dokuczanie w formie słownej miało służyć temu aby znajomy nie osiągnął lepszego rezultatu ode mnie i na odwrót. 


Wbrew pozorom zadanie do prostych nie należało. O ile na początku bydło dało się swobodnie złapać to po pewnym czasie czynność związana z wymachiwaniem lasso wymagała olbrzymiego sprytu. W kolejnych fazach zabawy wystarczył moment nieuwagi a byki podstępnie uciekały spod sznura w efekcie czego czas rozgrywki znacznie się skracał. 

W grze w pewnym stopniu możemy doszukać się powinowactwa do wszelkiej maści westernów i filmów 
o tematyce z szeryfami, rewolwerami i dużymi kapeluszami w roli głównej. Jednak w Stampede panuje nieco inny klimat i znacznie lżejszy styl. Nie jest nam zatem dane pakować stosem ołowiu w postacie, które wyrażają sprzeczne poglądy w konfrontacji z naszymi.


Siodłamy konia i wychodzimy naprzeciw nietypowej przygodzie! Nasza klacz prezentuje się całkiem przyzwoicie. Jednak człowiek ujeżdżający rumaka w ogóle się nie porusza a wypuszczany z jego rąk sznur przez całą zabawę obiera praktycznie tą samą trajektorię lotu. Wcielamy się w postać zwariowanego kowboja, którego misja polega na złapaniu jak największej ilości zaskoczonych łowiectwem cieląt. Jego niepospolita odwaga, spryt i umiejętność oswojenia rumaka to nie wszystko. Bohater włada lassem jak mało który kozak w świecie DZIKIEGO ZACHODU! Sterowany przez nas jeździec swoim wyglądem przypomina poniekąd bohatera z opisywanego w poprzednim odcinku: JUNGLE HUNT.


Jeśli czytaliście poprzednią część retro strefy zapewne pamiętacie, że właśnie w przeprawie przez enigmatyczną dżunglę, środowisko prezentowało bez porównania bardziej rozmaitą scenografię. 
W Stampede historia rozpoczyna się i trwa niezmiennie w trawiastej zagrodzie. Tak, że w prezentowanym tytule o różnorodności odwiedzanych lokacji możemy zapomnieć. Przygoda oprócz obrębu gospodarstwa nie zabiera nas nigdzie indziej. Z jednej strony taki manewr powodował dość szybkie, wizualne znużenie. Z innego punktu widzenia podstawą sukcesu było osiągnięcie tu jak najwyższej punktowej zdobyczy i raczej nikt ubogim otoczeniem nie zawracał sobie głowy. Dla porównania, jeśli znacie kultową grę pod tytułem River Ride, która opiszę dla Was niebawem, punkty nie miały tam większego znaczenia, bowiem teoretycznie wygrywał ten kto doleciał myśliwcem najdalej.

Obejście ogrodzone było białym płotkiem z obu stron tak, że cielęta nie miały sposobności aby wymknąć się niespodziewanie z domostwa. Jedyna skuteczna droga ucieczki dla bydła to zagrywka w postaci zawrócenia w stronę początku zagrody. Kiedy rozpoczynaliśmy wyzwanie margines błędu pozwalał nam na przeoczenie maksymalnie trzech byków. W miarę progresu dopuszczalna ilość ominiętej zwierzyny zależała od wielkości zgarniętych punktów. Po każdym zebranym tysiącu otrzymywaliśmy kolejne nieprawdziwe życie czyli ułatwienie, pozwalające na nieuchwycenie kolejnego woła. 


W Stampede poruszamy jeźdźcem w osi pionowej. Jeśli nie zdołamy uchwycić byków na lasso 
w ostateczności pozostaje nam możliwość przepędzenia ich końskimi kopytami do przodu w celu ocalenia jednego z wirtualnych istnień i ponowienia w późniejszym czasie próby połowu. Kiedy lasso znalazło drogę do celu, zwierzę momentalnie znikało a do nas dochodził krótki dźwięk oznajmiający efektywność naszych działań.


Bydło uciekało pojedynczo i w parach, trójkami lub w większym stadzie. Najczęściej jeden za drugim ale nierzadko zdarzało się, że polowaliśmy na stado porozrzucane w ogromnym chaosie i nieładzie. Cielątka różniły się od siebie barwą i szybkością poruszania. Jak łatwo się domyślić sprytniejsze byczki sprawiały nam nieco więcej kłopotu, aniżeli te bardziej leniwe. Również odległość z jakiej celowaliśmy w woły nie pozostawała bez znaczenia. I tak na przykład brązowe biegały najszybciej, żółte nieco wolniej, jasne powoli a czarny byk stał w miejscu ale schwytanie go dawało sporą zdobycz punktową! Wydawać by się mogło, że skoro ciemne cielę stoi w miejscu będzie go łatwiej schwytać. Nic bardziej mylnego! Przesuwający się obraz mknął się w takim tempie, że stwarzał spore problemy aby lasso swobodnie wylądowało na królu stada. Jeśli wpadliśmy na ten leniwy okaz, nasz koń gwałtownie hamował przy akompaniamencie bliżej nieokreślonego hałasu. Wizualizacja wytracającego nagle prędkość rumaka prezentowała się doprawdy wyśmienicie! Był to jedyny moment w grze w którym także nasz kowboj zmieniał sposób ułożenia ciała.


Tak samo sesje ruchowe pędzących i spłoszonych końskimi kopytami niektórych krów, autorzy odwzorowali wprost fantastycznie i zarazem niesamowicie zabawnie!!! Niektóre, ponieważ część z nich w ogóle nie porusza kończynami! Cielaki przebierały kopytami z gigantyczną mocą, wprowadzając przy tym szalone ruchy swoich ogonów. Za ujarzmianie ssaków otrzymywaliśmy na przykład trzy, piętnaście lub dwadzieścia pięć punktów. Te ruchliwsze pozwalały osiągnąć dużo, dużo więcej. Na łące od czasu do czasu porozrzucane były „bycze” przeszkody, które utrudniały osiągnięcie celu a gracz zmuszony był zręcznie je omijać. 


Na opisywany system, zadziwiających i niesamowicie pomysłowych produkcji było dosłownie całe zatrzęsienie a wśród moich ulubionych, zaszczytne miejsce zajmuje również produkt studia Activision do którego mam olbrzymi sentyment. Głównie dzięki przelewaniu na papier tych niezapomnianych wspomnień wiem, że kiedyś Atari 2600 z pewnością zasili moją retro kolekcję. W Stampede zabawa z jednej strony częstowała gracza nadmierną monotonią i liniowością z drugiej zaś - wciągała jak bagno!!!

                                                                                                       
                                                                                                          MATEUSZ-SUKER-WĄTROBA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz