sobota, 21 lutego 2015

Zakurzone Studio 7 - "Tecmo World Cup 90' "


Faza pucharowa piłkarskiej Ligi Mistrzów oraz Ligi Europejskiej, rozpoczęła się już na dobre. Jak zwykle nie zabrakło oczywiście emocjonujących spotkań. Warszawska Legia miło nas zaskoczyła bo naprawdę korzystnie zaprezentowała się na Amsterdamskiej Arenie A, stwarzając nawet więcej bramkowych sytuacji od faworyzowanych gospodarzy. Gdyby mistrzowie Polski, wykorzystali choćby kilka wyśmienitych okazji, które stworzyli to wracaliby z Holandii z pokaźną ilością strzelonych goli. Ajax ostatecznie pokonał jednak Legię po epickim golu Arkadiusza Milika!!! Zapraszamy na retrospektywną projekcję i wirtualne oblężenie boiskowych bramek na których tradycyjnie osiadły już tumany kurzu. Wskakujcie zatem na trybuny a ja zapraszam do obszernej lektury.

Wyobraźcie sobie teraz dwa potężne, kilkudziesięciometrowe silosy. Nie pełne zboża i nie puste. 
W jednym z nich znajduje się czekoladowa polewa a drugi za to wypełniony jest po brzegi magicznym eliksirem. W pewnej chwili ogromna konstrukcja, nieoczekiwanie pęka pod naporem i potężnym ciśnieniem obu tych cieczy. Jeden silos przewraca się na drugi i z nieopisanym łomotem lecą prosto na nas! Zapewne zastanawiacie się co byłoby potem? Konsystencje wystrzeliły z impetem z naruszonych ton metalu. Po wymieszaniu się płynów, czarodziejska mikstura wlewała się bezustannie i niespodziewanie prędko w każdy zakątek naszych ciał.


Wybaczcie ale większość z opisywanych w kąciku tytułów, wymagałaby nietuzinkowego preludium i poniekąd podziękowania. Podziękowania za fantastycznie uformowany całokształt, dzięki któremu czułem się lepszy!

Italia 90'
Piłkarskie Mistrzostwa Świata we Włoszech to był chyba pierwszy mundial, który wyrywkowo pamiętam. Ukazane w pamięci fragmenty boiskowych sytuacji są już dzisiaj jednak mocno zamazane. Jako dzieciaki nie mieliśmy z kumplem pojęcia, że wspominany i ogrywany przez nas wtedy tytuł, dedykowany był głównie piłkarskiemu turniejowi "Italia 90", na których popis swojego strzeleckiego kunsztu, zupełnie niespodziewanie pokazał Włoch, Salvatore Schillaci.

Po usłyszeniu ostatniego dzwonka, wybiegliśmy jak opętani ze szkolnych murów. Z początku dotrzymywaliśmy równego kroku kolegom i maszerowaliśmy żwawo zwartą grupą. W pewnym momencie, odłączyliśmy się od rozwrzeszczanej ekipy, zostawiając ją daleko z tyłu, ponieważ pragnienie wzięcia udziału w piłkarskim teatrze było porównywalne z łaknieniem kropli wody na bezkresie pustynnych piachów. Oczywiście nasze kroki skierowane były nigdzie indziej, tylko do najbardziej ostatnimi czasy obleganego miejsca w miasteczku, a mianowicie - lokalu „Rozdroże”, który przez okres kilku lat, stał się dla mnie 
i moich kumpli, naszym wspólnym, cyfrowym domem.

 
Artykułowany dzień był niezwykle ważny dla mnie i kolegi. Wyjątkowość tego popołudnia, rozprzestrzeniała się już od samego rana pobytu w szkole. Niebywałą ekscytację czuć było od centrum naszej miejscowości aż po szkolne korytarze albo wtedy nam się tak tylko wydawało. W czym rzecz? Musimy zatem troszkę cofnąć się w czasie!

Pewnego razu poszła plotka, że w lokalu pojawiła się na automacie do gier nowa produkcja. Po usłyszeniu nowiny, jeszcze tego samego dnia, hordy ciekawskich pojawiły się w salonie do tego stopnia, że dopchać się do stanowiska nie było sposób. Wtedy po raz pierwszy, wśród wszechogarniającego wrzasku, między głowami i ramionami zasłaniającymi ekran, zdołałem ujrzeć skrawek zielonej trawy. Skrawek, który mógłbym pielęgnować do dnia dzisiejszego.


Kawał czasu potrzebny był aby w końcu widoczność obleganego obiektu, znacznie się poprawiła. Akurat początek lat 90-tych był przełomowym okresem w moim życiu, jeśli chodzi o zamiłowanie do piłki nożnej. Wtedy bowiem, zaczynałem rozumieć fenomen tej dyscypliny sportu a na dodatek nadarzyła się jeszcze nieoczekiwanie wirtualna odmiana piłki kopanej, którą zdołałem wtedy posmakować i czerpać garściami moc oferowanej zabawy, wyciskając z kodu to co najlepsze!

Wystarczyła tylko chwila pobytu na murawie i już wiedziałem, że w najbliższym czasie o szkolnym posiłku i odkładaniu kasy na cokolwiek nie może być mowy. Pompowałem zaskórniaki w automat na tyle, na ile wystarczały mi moje finansowe możliwości. Nie było dnia w którym nie zagościlibyśmy z kolegami 
w „Rozdrożu”.



Klasowe rozgrywki
I tak zaczęło się to całe futbolowe szaleństwo! Rzucaliśmy znajomym wyzwania a boisko potem weryfikowało nasze umiejętności i wirtualne możliwości. Po pewnym czasie ktoś wyszedł z pomysłową inicjatywą aby zorganizować w lokalu klasowy turniej. Obczailiśmy okres w którym obiekt nie był zbytnio przeludniony i oficjalnie mistrzostwa mogliśmy uznać za rozpoczęte. Pamiętam, że impreza przebiegała wyjątkowo sprawnie i na piłkarskim polu w niedługim czasie pozostała już tylko garstka najtwardszych zawodników. Nie pamiętam dokładnie jaki był mechanizm i system promocji do następnej rundy, ale na pewno sytuacje w których niektórzy zwyczajnie odpuszczali mecz z kimś zdecydowanie lepiej władającym automatowym stickiem do rzadkości nie należały. Powodem zapewne było uniknięcie wysokiej porażki, uszczypliwych komentarzy i żartobliwych tekstów pod adresem przegranego gracza, hehe.


Emocje sięgnęły szczytu podczas zmagań w meczach półfinałowych. Znajomy z tego co pamiętam, odprawił z kwitkiem swojego imiennika a ja uporałem się z kumplem ze szkolnej ławki. Nie miałem litości, gromiąc go aż 6:0 a worek z bramkami, otworzył się już na samym początku spotkania. Pozdrowienia dla Borysa, który ze szczególną uwagą i docinkami, śledził nasze półfinałowe starcie. Czekam zatem na stosowny komentarz do artykułu, skierowany pod moim adresem w ramach gratulacji za wyższość okazaną na wirtualnych stadionach świata, hehe.

Meczu finałowego nie zdążyliśmy jednak rozegrać tego samego dnia. Nie wiem czy przeszkodziły w tym kieszonkowe czy czas wyznaczony na domowy obiad. Teraz, wracając do początku mojego felietonu już wiecie dlaczego ten dzień był taki dla mnie szczególny.

Po lewej, intrygująca na tamte czasy wizualizacja zdesperowanego bramkarza!

Wpadliśmy do lokalu obadać sytuację. Tłumów na szczęście nie było więc rzuciliśmy plecakami 
i nabiliśmy żetony do gry. Za moment wparowała tam reszta ekipy, która dzieliła się na świadków 
i głośno dopingujących, raczej bezstronnych kolegów. Prawie do końca meczu utrzymywał się bezbramkowy remis. W końcu jednak przyjaciel znalazł się na niezwykle dla tej produkcji, dogodnej pozycji pod „skosem” pola karnego po którym najczęściej bramkarze wyciągali piłkę z wyjątkowo olbrzymiej bramki. Nie inaczej było i tym razem bo strzał okazał się zabójczo skuteczny a ja pozostałem na bramkowym debecie już do końca spotkania. Uderzenia z głowy także często znajdowały efektywną drogę. Cóż, musiałem uznać wyższość kolegi i do chwili obecnej nie mogę odżałować kilku dogodnych, bramkowych okazji jednak zostać wicemistrzem klasy piątej to był zaszczyt nie lada!

8 zespołów
Od momentu kiedy aktywowaliśmy Tecmo World Cup 90’ do naszych uszu dochodziły dźwięki w menusach i lekko wpadająca w ucho, idealnie przygrywająca melodia, która przygrywała równo podczas meczów a ja jeszcze przez szmat czasu, nuciłem pod nosem. Momentalnie unosiła się wokół chmura emocji. Sympatyczne dźwięki słyszeliśmy nawet podczas trwania meczu. Do wyboru autorzy przygotowali ledwo osiem krajowych jedenastek ale wtedy było to naprawdę sporo i nikt nie odczuwał z tego powodu niedoboru. Istotne poniekąd jest to, że wtedy nie miało większego znaczenia, którą jedenastkę wybierzemy na mecz. Sam nawet nie pamiętam jakim państwem kierowałem.  

 
Zespoły krajowe były tak wyważone, że każdy mógł wygrać z każdym, jedynie w potyczkach komputerowych, zwycięzca był raczej wyłoniony według aktualnie dysponowanej siły w rzeczywistym futbolowym wydaniu. Zaznaczyć trzeba jeszcze fakt, że dobór teamów to prawie sama śmietanka futbolowa jak Brazylia, Niemcy czy Argentyna więc siłą rzeczy, piłkarska moc była zbliżona. Za wyjątkiem oczywiście azjatyckich drużyn, które znalazły się w tej produkcji z wiadomych względów.

Esencja rozgrywki
Futbolówkę odbieraliśmy robiąc wślizgi przy akompaniamencie specyficznego odgłosu. O źle zaadresowanej lub bezpańskiej piłce raczej w ogóle mowy nie było. No chyba, że rywal utracił ją na skutek na przykład obrony naszego golkipera. W przechwytywaniu szmacianki, kluczowa kwestia to odpowiedni timing przy sunięciu pupą po trawie. Jeśli go brakowało, rywal nadal miał kontrolę gry. Boisko nie było zbyt długie ale za to szerokie. Wystarczyło kilka szybkich, daleko "rzucanych" na flanki krosów, aby znaleźć się pod bramką przeciwnika.


Zamysł był śmiesznie prosty. Wślizgi, podania i strzały bez jakichkolwiek dodatkowych udziwnień, dawały mega korzystny odbiór kodu! Aktywny piłkarz, wyróżniał się migającą sylwetką, jakże charakterystyczną w tamtym okresie czasu. Zawodnicy posyłali zazwyczaj podania górne. Odnosiło się wrażenie, że dryblujący piłkarz miał sklejoną do nogi piłkę butaprenem co w zasadzie tej pozycji wyszło akurat na dobre. Zauważcie też, że do gry dopuszczona była jedynie popularna „kostka”. Trajektoria lotu piłki i rzucany prze nią na murawę cień, również był fenomenem odkurzanych przeze mnie czasów!

Mimo, iż postury osób biorących udział w tym piłkarskim spektaklu w swojej konstrukcji były jednakowe, to ich wizualne wykonanie przy jednoczesnym wprawieniu w ruch i przyodzianiu w narodowe trykoty, wymodelowano z niebywałym pietyzmem. Animacja zawodników nieprawdopodobnie cieszyła oko! Aktorzy widowiska potrafili kapitalnie złożyć się do "nożyc" lub fantastycznie rzucić się "szczupakiem", albo też ewidentnie koślawo kopali futbolówkę. Jednak dodawało to rozgrywce dodatkowego kolorytu. 


Graficznie kod prezentował się niezwykle okazale. Sztukowana trawa, flagi, pięknie wyglądające wślizgi 
i kolizje, bajeczne parady i zachowania bramkarzy, oraz bardzo żywiołowo reagująca sugestywna publika przy ultra płynnej animacji, tworzyły wprost mistrzowski efekt! Zastanawia mnie dlaczego intrygująco wykonane bramki były tak potężnych rozmiarów? Ogólnie było super barwnie i wesoło jak na mundial przystało!

Gooool !
Po zdobyciu gola w rogu ekranu pojawiała się osobliwie przedstawiona sytuacja a uciekający czas co 30 sekund przypominał, że w miejscu nie stoi. Tak samo jak w przypadku ostatnich 10 sekund spotkania. Najzabawniejsze jednak jest to, że autorzy nie zaimplementowali doliczonego czasu gry i kiedy na przykład piłka wpadała już do pustej bramki a w tym momencie skończył się zegarowy „tajm”, gola nie było! Hahaha! Do dnia dzisiejszego, aktualny jest przecież zegar podczas meczu, który zapewne nigdy nie zostanie zastąpiony.


Rzuty karne?
Z tego co pamiętam w Tecmo World Cup 90’ był deficyt dogrywek a co najbardziej mnie intryguje – rzutów karnych przy remisowym rezultacie. Widocznie tych elementów brakowało, skoro mój zbiór wspomnień takich aspektów nie wychwycił. W meczu, niewidoczny sędzia na pewno na wapno nie wskazywał, bowiem 
w grze o jakimkolwiek rodzaju przewinienia, mogliśmy tylko pomarzyć. Uważam, że było to świetne rozwiązanie, które odbiegało znacznie od dzisiejszych standardów ale za to tempo rozgrywanych spotkań było piorunująco szybkie i wybitnie widowiskowe! Zmian zawodników jak również bocznych chorągiewek także nie uświadczyliśmy. Być może mało rozwinięty kod na to wtedy nie pozwalał? Jednakże nawet dzisiaj w jakimkolwiek piłkarskim tytule, realizm w cyfrowym wydaniu nie miałby dla mnie żadnego znaczenia, kosztem -  jak w kodzie kolesi z Tecmo - giga odjechanego klimatu i dynamizmu!!! Nawiasem mówiąc, ciągłe przerywanie przez arbitra gry na przykład w Pro Evolution Soccer 5, cholernie mnie irytowało!


Z pewnością młode pokolenie graczy będzie w szoku ale Tecmo World Cup 1939 to arcydzieło, które poniekąd zaszczepiło mi korzeń futbolowej pasji. To gra którą w swojej wirtualnej hierarchii, stawiam  
w muzealnej gablocie z najlepszymi swego czasu perełkami od Konami. Mowa oczywiście o kultowym ISS Pro Evolution w latach totalitaryzmu! Czarodziejski eliksir do dnia dzisiejszego pozostawił we mnie swój Boski pierwiastek i przepływa przez większość partii mojego umysłu. Pokłony dla Tecmo do samej ziemi lub maksymalnie ile się tylko da!!!

Zobacz także hokej na lodzie w Zakurzonym Studiu!
Zerknij koniecznie na tenis ziemny w Zakurzonym Studiu!

Mateusz-Suker-Wątroba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz