Kapelusz, zwiewny strój, wygodne buty, trochę umiejętności pozwalających
przetrwać w samym sercu złowrogiej dżungli, wydają się być
wystarczające aby podjąć wyzwanie jakim jest uratowanie z rąk tubylców swojej
ukochanej. Jesteście gotowi stawić czoło niebezpiecznej przygodzie?
Upał był niesamowity. Wizja wakacji powodowała, że
pustkę tornistra wypełniały już powoli jeziora, łąki i góry. Rzuciłem
plecakiem w kąt. Od niedawna Atari 800XL zadomowiło się
u mnie na stałe, zajmując zaszczytne miejsce na jednym z dwóch
kuchennych stołów. Tak, kuchennych, bowiem do czasu przeprowadzki swoje
marzenia realizowałem właśnie przy akompaniamencie gotującej się wody
czy dźwięku zmywanych naczyń.
Od momentu posiadania komputera, najczęstszą czynnością, którą wykonywałem po powrocie ze szkoły było wpadanie w wir elektronicznej zabawy.
Jaka produkcja tym razem zawładnęła moim rozumem? Załączyłem sprzęt i
zachowując pozorny porządek, wgrałem kolejną niesprawdzoną przeze mnie
produkcję o zachęcająco brzmiącym tytule, a mianowicie: Jungle Hunt.
Przygodę rozpoczynamy w enigmatycznej puszczy. Pierwsze skojarzenia, które nasuwają się po ujrzeniu osoby głównego bohatera to odczucie, że wcielamy się w skórę Tarzana. Chociaż według mojej opinii postać swoją wizualizacją kreuje się bardziej na bohatera z bajki pod tytułem: „Pampalini łowca zwierząt”. Pamiętacie tą emitowaną lata temu wieczorynkę? Starsze grono czytelników z pewnością tak.
Cała
zabawa pękała już zaledwie po kilku chwilach spędzonych z grą. Długość rozgrywki Jungle Hunt to był chyba podstawowy mankament opisywanej
produkcji. Biorąc jednak pod uwagę ówczesne czasy oraz rozmaitość i różnorodność poszczególnych poziomów, tytuł ten mocno deklasował nie jedną dużą superprodukcję tamtego okresu. Naprawdę, wskakując do następnej misji, impresja rozbudowy świata powodowała niezwykle pozytywny odbiór.
Pierwsza lokacja rzuca nas w samo serce zagadkowej dżungli. Znajdujemy się na jednej z grubych gałęzi olbrzymiego baobabu. Kiedy wskakujemy na wiszącą tuż obok lianę, zabawa rozpoczyna się na dobre. Nasze zadanie polega na skutecznym przeskakiwaniu z jednej liany na kolejne. Niby nic nadzwyczajnego ale pomysł ten dawał wtedy pierwszorzędne emocje!
W opisywanej miejscówce pod nami okazale prezentują się bujne i wysokie zarośla a w górnej części rozpościerają się gęste korony drzew. Resztę tła zamalowuje błękitne niebo. Każdej ewolucji na pnączach towarzyszy specyficzny odgłos. Bohater charakterystycznie ugina nogę w kolanie kiedy nie decydujemy się na szybki skok i dłużej pozostajemy nad ziemią, kurczowo przyczepieni do rośliny.
Dziś zaimplementowana tam technika skoku wygląda niesłychanie
śmiesznie. Coś na styl „jechania po taśmie”. Akrobacje nie trwają zbyt
długo i po jednej z nich lądujemy nieoczekiwanie w głębokiej, tropikalnej rzece!
A w niej aż roi się od dzikich i agresywnych krokodyli, które
tylko czekają na chwilę naszej nieuwagi. Gady mają wielkość
podobną do wzrostu naszej postaci, także swoją posturą nie wzbudzają
panicznego lęku. Również sztuką szybkiego pływania, aligatory
nie są w stanie zadziwić, bowiem kierowany przez nas śmiałek nie
ustępuje złowrogim kajmanom w sztuce wodnego rzemiosła. Animacja ruchów
pływaka była naprawdę porządnie dopracowana! Gorzej wyglądała sytuacja z uzbrojeniem. Protagonista dzierży
w dłoniach coś na wzór metalowego pręta, którym może zadawać ciosy. Natomiast krokodyle przemierzające tajemnicze głębiny kłapią wielkimi i uzębionymi paszczami, próbując w ten sposób uchwycić nas w swoim morderczym uścisku. Brrr! Nie raz możemy także ugrzęznąć w podwodnych niespodziankach.
w dłoniach coś na wzór metalowego pręta, którym może zadawać ciosy. Natomiast krokodyle przemierzające tajemnicze głębiny kłapią wielkimi i uzębionymi paszczami, próbując w ten sposób uchwycić nas w swoim morderczym uścisku. Brrr! Nie raz możemy także ugrzęznąć w podwodnych niespodziankach.
Co bardzo istotne u góry ekranu autorzy umieścili pasek nurkowania, który przedstawia nam aktualny zasób tlenu
w płucach jakim dysponuje sterowany przez nas zuch. W sytuacji kiedy
poziom powietrza zaczyna nie wystarczać, jesteśmy zobligowani do gwałtownego wypłynięcia na powierzchnię gdzie wzburzone fale tańczą subtelnie w podmuchach wiatru.
Wodna otchłań usłana jest intrygującą i zróżnicowaną powierzchnią. Na dnie spotkamy koralowce
i wiele innych osobników przytwierdzonych do podwodnego podłoża. Pamiętam jak wodna roślinność zrobiła wtedy na mnie niemałą impresję!
i wiele innych osobników przytwierdzonych do podwodnego podłoża. Pamiętam jak wodna roślinność zrobiła wtedy na mnie niemałą impresję!
W trzeciej misji stąpamy już po lądzie, wykonując nieco inną niż wcześniej formę skoku. Tym razem stawiamy czoła pędzącym prosto na nas olbrzymim głazom i kamieniom, które powodują małe trzęsienie ziemi co należy uznać za niezwykle przebojowy patent! Biegniemy w dość szybkim i żwawym tempie po równi pochyłej gdzieś jak przypuszczam w drugiej części mistycznej dżungli. Ubita, ciemna gleba, wskazuje na obecną w pobliżu zgraję osadników i tubylców, którzy porwali naszą ukochaną.
W finałowej rundzie pojawia się para tubylców, która odprawia dziwaczne tańce i rytuały. Nad olbrzymim kotłem położonym na sporych rozmiarów płomieniach, zwisa przywiązana dziewczyna czekająca na niechybną śmierć. Wiadomo jaki jest nasz cel. Polega on na niedoprowadzeniu do tragedii i ocaleniu uwięzionej panienki.
W jaki sposób ujarzmić zabawiających się wrogów? Nie, nic z tych rzeczy. Krew
się tutaj nie poleje. Ostateczna rozgrywka była szalenie błaha i
opierała się tak jak wcześniej na odpowiednim modelu skoków. Wystarczyło
wyczuć właściwy moment, ominąć oprychów i
wskoczyć ukochanej w ramiona, doprowadzając historię do jej zakończenia.
Potem już tylko odbieraliśmy stosowne gratulacje w rytm osobliwie pogrywającej melodii, jakże rytmicznej i charakterystycznej dla tamtego okresu gier video. Notabene, warty odnotowania jest sam moment ukończenia zabawy. Aż dziw bierze, że w miłosnym uścisku obie postacie nie wpadły do gotującego się gara!!! Hahaha!
Za wszystkie kombinacje skoków, uników i skutecznych ataków, otrzymywaliśmy odpowiednią ilość punktów. Każdą misję zobowiązani byliśmy ukończyć w odgórnie narzuconej przestrzeni czasowej. Pamiętam jak każdorazowe niepowodzenie motywowało mnie do dalszej rozgrywki a o zniechęceniu nie mogło być mowy.
Firma Taito tchnęła życie w Jungle Hunt w 1982 roku. Platformówka
ukazała się również w innych wersjach na różne maszyny. Wakacyjne, choć
krótkie sesje spędzone z tą produkcją ale widziane oczami dziecka, zdecydowanie warte były wyartykułowania!
Zobacz także inne części "Zakurzonego Studia"
Zobacz także inne części "Zakurzonego Studia"
Mateusz-Suker-Wątroba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz