|
"JADĘ was KUR..Y na HAXACH" !!! HAHAHA :D :D :D |
Tym razem postanowiłem odkurzyć akurat ten tytuł, ponieważ tematyka poniekąd związana jest
z Wielkanocą ale w cyfrowej i dość zabawnej formie.
Był koniec lat 80 – tych. Dźwięczny dzwonek wypełnił chyba
każdy zakamarek szkolnych korytarzy. Pomimo tego, że po dziś dzień ten sam
pogłos telegraficznie wyznacza aleję mojego życia to niestety tamte karty
kalendarza nie podźwigną się już nigdy bo dawno potargał je ponadczasowy
wiatr… Poszarpany upływem lat kalejdoskop, posklejałem klejem
zapieczętowanych wspomnień a cyfrowym atramentem dochowałem chronologii.
Porwaliśmy tornistry i wybiegliśmy z terenu szkoły. Wtedy
ten, który jako pierwszy zameldował się na pobliskiej plebanii, budził spory
szacun we wsi wśród rówieśniczej grupy, hehe. Co prawda zwycięzca tracił swój
dziecięcy immunitet dość szybko bo już dnia następnego nikt nie pamiętał o jego
wyczynie. Oczywiście nie raz udało mi się pędzić tak, żeby ostatecznie sprytnie przeskoczyć przez
ogrodzenie i jako pierwszy zameldować się na placu obok kościoła. Był to bowiem pewien okres w czasach mojej
podstawówki, że lekcje religii nie odbywały się w szkole tylko właśnie po wszystkich zajęciach w
wielkim budynku w salce na plebanii.
Jednak biegowa walka trwała tylko przed kilka tygodni,
ponieważ za jakiś czas, zupełnie niespodziewanie to i tak zając okazał się być najszybszy,
oczywiście do spółki ze swoim kompanem wilkiem ale o tym za słów kilka!
Tego dnia wstąpiłem akurat w szeregi grupy pościgowej ale
szybko zorientowałem się, że sprint nie ma żadnego sensu z racji tego, że droga pomiędzy szkołą a kościołem, okazała się być zablokowana przez prawie całą moją klasę!
Zbiorowisko uformowało się tak duże, że nie sposób było dopchać się do jądra przyczyny zjawiska, hehe. Każdy z obecnych tam miał otwarte ze zdziwienia usta i próbował dokopać się do nie wiadomo czego. Ze środka tłumu dochodziły elektroniczne, charakterystyczne brzmienia toczących się jaj, dźwięki, które do dnia dzisiejszego grają mi maniakalną melodię mojego dzieciństwa. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że owa, specyficzna barwa, gruntowała właśnie w tamtym momencie konstrukcję mojego sposobu na życie!
Po chwili przepychanek też dorwałem się do stanowiska. Szczerze to byłem zszokowany taką elektroniczną nowiną!!! Koleżanka z klasy tak jak obecnie robi się to choćby na targach Tokyo Game Show, haha, prezentowała nowoczesną elektronikę na wzór synonimu luksusowych towarów PEWEX-owych, które głównie w tamtych czasach polskiego komunizmu były raczej nieosiągalne w normalnych sklepach.
Przenośna maszyna elektronicznej rozrywki miała być sowieckim kontratakiem na japońską konsolę od korporacji Nintendo. Seria konsol, również ta z wilkiem i zającem w roli głównej, produkowana była na terenie imperium Związku Radzieckiego w czasach kiedy w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej szalała reglamentacja, sklepowe półki nierzadko świeciły pustkami a produkty spożywcze kupowaliśmy na kartki.
Z racji tego, że Polska Ludowa w tamtym okresie to państwo niesuwerenne tylko pozostające pod polityczną supremacją ZSRR to pewnie rosyjskie hand-heldy zalegały tonami także właśnie polski rynek bazarowy. Konsole produkowane były przez radziecką firmę Electronika od pierwszej połowy lat 80 - tych do początku lat 90 - tych.
Grę mikroprocesorową tworzono w różnych kolorach i design-ie ale raczej z zachowaniem jednolitego, prostokątnego kształtu. Dysponowała bardzo solidną i ciekawą stylistycznie oraz wizualnie obudową
z rozmieszczonymi dwoma lub czterema przyciskami, których layout, faktura i wykonanie były tak funkcjonalne, że perfekcyjnie współpracowały z całością. Radziecki system miał wgraną jedną lub czasami kilka gier o dwóch poziomach trudności - szybkości.
Wbudowany ekran LCD posiadał nałożone ekrany z gry dlatego emitowany obraz to tylko niektóre sektory wyświetlacza. Konsolka składała się jeszcze z przycisku resetowania i wyłączania urządzenia. Implementacja zegarka, alarmu, punktacji i w miarę rozwoju sprzętu, podobnych tego typu udogodnień, to kolejne opcje konsoli wschodniego imperatora a wszystko zasilane było bateriami LR 43 lub LR 44.
Uniwersum opisywanej przeze mnie elektronicznej produkcji,
stanowią dwie persony radzieckich kreskówek z końca lat
sześćdziesiątych, mianowicie wilk i zając, którzy są jednymi z ikon
bajek, głównie w krajach bloku wschodniego. "Wilk i zając" to jedna z najwspanialszych koncepcji radzieckiej kinematgrafii!
Meritum zabawy sprowadzało się do wręcz prozaicznego schematu wyłapywania do koszyka jajek, notabene znoszonych w błyskawicznym tempie przez siedzące na grzędach kury. W zasadzie kurde dopiero teraz zorientowałem się, że przecież taka ilość jaj produkowanych przez kokoszki to jest zupełnie wykluczone, haha. Mimo, że założenie było tak proste to akurat na potrzeby gry sprawdzało się doprawdy genialnie! Zresztą w tamtych latach rynek gier video nie był rzecz jasna na tyle rozwinięty jak obecnie więc
w zasadzie każda wirtualny, koncernowy koncept, stawał się jakby mega grywalnym arcydziełem!
Sterowaliśmy popularnym wilkiem, którym przystawialiśmy koszyk do
jednej z czterech odpowiednich grzęd z której w danej chwili akurat toczyło się jajko lub w miarę postępu w zabawie - jajka. W sumie cztery grzędy ulokowane były po dwóch stronach ekranu. Dwie po lewej i dwie po prawej części wyświetlacza z tym, że wilk musiał się troszkę nagimnastykować jeśli jajko toczyło się z górnych partii hodowlanej, drewnianej przybudówki, hehe.
Użytkownik najczęściej dysponował trzema życiami przedstawionymi w wesołej, ikonograficznej metodzie a każda rozbita skorupka, okraszona wyjątkowym dźwiękiem, pozbawiała nas jednego z nich. W miarę progresu gracz musiał wykazać się bardziej zaawansowanymi umiejętnościami czyli idealnym timingiem, ponieważ jak nie trudno się domyślić, ponadprzeciętny refleks palców przyciskających guziki odgrywał tutaj kluczową rolę, zwłaszcza, że z czasem jaja zlatywały szybko z różnych grzęd i to w ogromnej ilości, jedno po drugim!
Co niezwykle istotne, gry tego rodzaju działały dość płynnie, dzięki temu przyjemność z ich użytkowania to była czysta zabawa w pełnym znaczeniu tego słowa. Jajka spadały w urzekającej wzrok formie bez nieprzyjemnych zacięć, optycznych przekłamań lecz w nadmiernej, wizualnej odtwórczości co akurat raczej nie jest minusem a na pewno lata wstecz nie nużyło. Może te kury akurat srały równo, hahaha! Gra pojawiała się na różne wersje konsolek, czasami też zmodyfikowana a w dzisiejszych czasach w dobie emulatorów i wirtualnych sklepików bez problemu "Nu, Pogodi!", możemy też pobrać za darmo na smartfony. Jest to o tyle wygodna opcja, że w tym momencie telefon zastępuje nam gabarytowo radziecką myśl technologiczną tamtych lat.
Całokształt w aspekcie graficznym prezentował się naprawdę pysznie! Bez zbędnie wizualnego przepychu, kolorowe wzornictwo na szkiełku, smakowicie wkomponowało się w ruchome na ekranie, czarno - białe persony. Aż chciało się tam wskoczyć! Z rozmachem wymodelowane kwoki siedziały nieruchomo na wyznaczonych grzędach, a od czasu do czasu, zajączek machał do wilka czy też do gracza przez otwarte okno z należącego prawdopodobnie do gospodarstwa, pobliskiego domostwa. Aby konflikt interesów został zachowany także na malutkim ekranie to prawdopodobnie wilk wykradał jajka z posesji zajączka. Ruchy wilka tak naprawdę sprowadzały się do zaledwie czterech video - aktywności ale to
w zupełności wystarczyło mu aby zyskać sobie popularność równą "Czerwonemu Kapturkowi".
To by było na tyle z tego fajnego, growego powrotu do przeszłości, echhh... Pora więc wymienić baterie bo już prawie jajek nie widzę, hihi.
Kolejna ciekawostka związana z opisywaną produkcją przyszła mi teraz do głowy, mianowicie, że też temu wilkowi nigdy nie skończyło się miejsce w tym koszyku, haha!
MATEUSZ - SUKER - WĄTROBA