Euro 2016 powoli zbliża się do końca. Wielkie, piłkarskie święto pozostanie w pamięci kibiców na zawsze. Jednak to nie koniec wakacyjnych, sportowych emocji! Niebawem sportowe obiekty znów wypełnią się po brzegi kibicami bo startują przecież Igrzyska Olimpijskie w Rio!!! My już dzisiaj zapraszamy na olimpijską arenę! Tym razem kryta, olimpijska pływalnia w sam raz na upalne lato i krystalicznie czysta woda pozwoli Wam wirtualnie się popluskać! Wskakujecie?
Wypchane
po brzegi walizki leżały w przedpokoju, szykując się na prawie stu
kilometrową
podróż z przesiadkami w upale, który tego poranka
niemiłosiernie atakował z nieba. Gdyby tak zagłębić się poniekąd w ich
strukturę, zapewne torby były już coraz bardziej
poirytowane tym, że od dłuższego czasu nikt ich nie dźwignął,
tylko na dodatek bezczelnie wciskał i upychał ostatnią parę skarpetek lub
kąpielówki.
Zapowiadały się dwa wspaniałe
tygodnie wakacji! Oczywiście rodzice nie mieli nawet pojęcia dlaczego
ten beztroski okres miał być dla mnie taki szczególny i wyjątkowy. Tak
naprawdę, miałem gdzieś całodniowe wypady, rowerowe
”ścieżki zdrowia” i piesze wycieczki w gęste lasy. W głowie świtały już
pomysłowo zawiązywane wirtualne akcje zaczepne i kontrataki, okraszone
niekonwencjonalnymi zagraniami i zwieńczone gradem goli. Głęboko w
umyśle, konstruowałem więc mnóstwo podbramkowych sytuacji, których
akurat tego poranka nie potrafiłem efektywnie zakończyć, bowiem raz po
raz, rodzice skutecznie je rozdmuchiwali, poganiając mnie, że jeszcze to i tamto nie spakowane, hehe.
Żar
dosłownie lał się z nieba a gorąca, pełna spalinowych kłębów,
autobusowa podróż, pozwalała na chwilę oddechu, najczęściej podczas
przesiadek. Wtedy to mogłem w końcu zrosić swoje pragnienie, porywając
ze sklepu zimny napój, osadzony gdzieś w lodówkowej czeluści.
Okres wakacyjny pozwalał pozostać mi w okolicach Tarnowskich Górach na dłużej a specyfiką opisywanej
przeze mnie miejscowości jest ciąg jednorodzinnych domków, które są ze
sobą charakterystycznie połączone. I właśnie ten niby z pozoru mało
istotny aspekt, stał się intrygującym preludium całej zabawy
i dodawał
niebywałego kolorytu do mojego dziecięcego świata. Co dokładnie mam na
myśli wracając wspomnieniami do scalonych ze sobą domów? W czym tkwi tajemnica połączonych ścian? Wasza ciekawość zostanie zaspokojona w dalszej części artykułu.
Autobus zatrzymywał się niedaleko leciwego i
opuszczonego zabudowania. Z jakiego powodu tak potężnych gabarytów gmach
świecił pustkami? Do dnia dzisiejszego to dziwne i tajemnicze miejsce
pozostaje dla mnie wielką zagadką. Gałęzie olbrzymich drzew, rosnące
nieopodal tego enigmatycznego, dwupiętrowego budynku, dodawały
opisywanemu miejscu niepokojącej barwy. Przechodząc tamtędy za dnia,
wydawać by się mogło, że ich urzekające i zielone korony, wprawione w
ruch przez niewidzialny wiatr, mają w sobie pozytywnie muskający powiew.
Jednak rzucane ogromne cienie na ściany zapomnianego domu w połączeniu
ze snopem wpadającego, słonecznego światła przez zabite częściowo
okiennice sprawiały, że ogarniał mnie strach. Ciekawe co znajduje się w
środku? Pomyślałem. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, że już niedługo
właśnie rozwikłam częściowo ten sekret!
Wbiegłem
energicznie po schodach i uderzyłem gwałtownie w dzwonek do drzwi,
które po chwili ciocia otwarła z niemałym łoskotem. Zawsze się tak
donośnie otwierały, hehe. Cisnąłem bagażami w kąt i wymigując się
sprytnie od rodzinnych powitań i pogawędek czym prędzej znalazłem się w
rozległym salonie, który od kliku lat był dla mnie osobliwym miejscem. W
nim bowiem, jedna ze ścian służyła do przekazywania zaszyfrowanych
informacji. Najczęściej „głuche” wiadomości wystukiwałem wtedy, gdy w
pobliżu nie znajdował się żaden z domowników. Słuchać kolejnej litanii o
zakłócaniu ciszy okolicznych mieszkańców i brudzeniu tapety, nie miałem
zamiaru. Głuche odgłosy dobywające się nie wiadomo skąd były dla
sąsiadów owiane niepojętą tajemnicą!
Jedno uderzenie w ścianę oznajmiało znajdującemu
się po jej drugiej stronie, że kumpel jest gotowy na dźwiękową rozmowę.
Dokładniej było to zapytanie: „Czy jesteś tam?” Dwa z rzędu stuknięcia,
to sygnał oznaczający, że jeden z nas ma w tej chwili mnóstwo czasu i
bez problemu może wyjść na zewnątrz. A kiedy ściana zadrżała
trzykrotnie, wiadome było, że spotkamy się nieco później, ponieważ w tej
chwili „ jestem zajęty”. Tak, że w zasadzie dosłownie trzy symbole w
zupełności wystarczyły, aby nić porozumienia nie została przerwana i bez
problemu tworzyła „słowny kłębek”.
Jednak spotkanie z samego rana, aby rzecz jasna mieć więcej czasu na buszowanie po cyfrowych konstrukcjach, było raczej nieosiągalne. Taka postać rzeczy wynikała bowiem z pewnej
sytuacji, a ściślej czynności, którą kolega po prostu miał zlecone
codziennie wykonywać. Dlatego słysząc donośny odgłos wydobywanego pośród
ścian dźwięku pianina wiedziałem, że za około godzinę, mieszkalne mury
znów zaczną się sypać od przekazywanych wzajemnie sygnałów.
Nie ukrywam, że odwiedzając te
strony, zawsze po cichu liczyłem na mordercze i wielogodzinne sesje
przed telewizorem. Jedyne wątpliwości, które pojawiały się zawsze na
samym początku moich przyjazdów, to dwa pytania. Po pierwsze, czy aby kolega czasami nie wybył gdzieś na wakacje? Druga wątpliwość dotyczyła
posiadania przez niego odpowiedniego sprzętu „grającego”. Od mojej
ostatniej, zimowej wizyty, nic się jednak nie zmieniło i Commodore 64, nadal okupowało obszerne biurko w jego niewielkim pokoju!!!
Rozglądnąłem się po mieszkaniu. Z kuchni
dochodziły donośne dźwięki prowadzonych konwersacji. Kiedy upewniłem
się, że nikt w pobliżu się nie kręci, zacząłem działać. Teraz!
Po chwili nasłuchiwałem w skupieniu, schowany za wielką kanapą. „Ściana
informacyjna” na szczęście szybko odebrała sygnał, który okazał się
niespodziewanie początkiem „wodnej” przygody. Przygody pozytywnie
szokującej i dosłownie miażdżącej grywalnością!
Piłka
wodna jest raczej dość niszową dyscypliną w naszym pięknym kraju, lecz
kiedy przychodzi czas Igrzysk Olimpijskich i pluskają się w wodzie
najlepsi na świecie, nierzadko zasiadam przed telewizorem, próbując
chociaż w pewnym stopniu ogarnąć fenomen tej dyscypliny sportu.
w rzeczywistej odmianie istniejącego świata. Zagospodarowaliśmy go na długi spacer do ciastkarni, która znajdowała się na
drugim końcu miasteczka. Po drodze spotkaliśmy kumpla. Gość jak
na swój młody wiek był nieźle przypakowany. No i nie dziwota, że akurat
zmierzał na siłownię, którą jak się wychwalał, stworzył sam. Towarzyszył
nam tylko do momentu w którym dochodziliśmy już do jednej z głównych i
ruchliwych ulic. Ku mojemu nieopisanemu zaskoczeniu, chłopak nas
pożegnał, przebiegł przez drogę, wspiął się sprytnie na jedną ze ścian
budynku, stanął na mocno podniszczonym parapecie i wskoczył z impetem do
środka, wspominanego prze mnie na początku, opuszczonego i przerażającego domu!
Siłownia podobno znajdowała się aż na poddaszu tej enigmatycznej i
siejącej ogromne podejrzenia budowli. Znajomy zachęcał abyśmy poszli z
nim. Na samą myśl o eksploracji tego zapomnianego miejsca moje myśli przeszył strach. Za
moją namową przyjaciel również odpuścił. Jego kolega wołał jeszcze przez
jakiś czas, aż w końcu głos jego zamarł i po chwili słychać już było
tylko złowrogi powiew nie grzeszących wzrostem kasztanów.
TRYBY
W grze Waterpolo, gracz miał do
wyboru pojedynczy mecz lub zabawę w multi. Mogliśmy także wypłynąć na
szersze wody i spróbować swoich sił w niezwykle wciągającym trybie
mistrzostw. Wklepujemy nazwę prowadzonego przez siebie teamu i
wskakujemy do basenu!
PRACA KAMERY
Wrzeszczący i barwni kibice podgrzewali atmosferę. Wśród tego gorącego
tumultu na szczęście przynajmniej zawodnicy mogli się ochłodzić. Już wtedy
zainstalowana na fikcyjnej pływalni ruchoma kamera
dawała niezłe wrażenia przestrzenne! Przed meczem, podczas penetracji
boiskowego obszaru, obejmowała swoim zasięgiem całą płytę wodną i
czekających na gwizdek piłkarzy wodnych. Wtedy ten wizualny zabieg sprawiał
niecodzienne odczucia wzrokowe a specyficznego w tamtych czasach, ogromnego i zajebistego "R" na replayach, nie zapomnę już nigdy!!!
"WODNE KACZKI"
Bramkarze zajmują swoje pozycje a dziesięciu pozostałych zawodników wraz
z ruchem kamery, płynie co tchu do pozostawionej na środku wodnej toni,
żółtej piłki. Kurcze, pamiętam jak właśnie jeszcze przed rozpoczęciem
spotkania, żółty punkt samotnie dryfował na środku, niebywale działając na
zmysły poprzez graficzną implementację małych fal,
które dawały złudzenie kołyszącej się na tafli wody piłki. Uwierzcie mi,
wrażenie było odjechane! Piłka w momencie na przykład
niecelnego rzutu, potrafiła utworzyć na powierzchni coś na wzór kaczek
puszczanych na wodzie różnej wielkości kamieniami. No co, na pewno nie
jeden z Was podczas wakacyjnych wypadów nad rzekę, szukał na brzegu
kamyków i ładował nimi w powierzchnię akwenu w ten sposób aby
trajektoria jego lotu pozwalała na jak największą liczbę „wodnych
skoków”. Osadzone na krańcach obiektu, pysznie zaprojektowane bramki z
siatkami, tworzyły złudzenie ciasnych i wąskich ale kiedy po dłuższym
przebywaniu w basenie worek z golami się otwierał, wrażenie znikało w
net. Skuteczne wieńczenie akcji odbywało się najczęściej po buszowaniu na flankach. Precyzyjne uderzenie „pod kątem”, będąc nawet przy brzegu pływalni, zastanawiająco często znajdowało drogę do siatki!
Sportowców bez trudu byliśmy w stanie odróżnić
dzięki osadzonych na ich głowach czepków w odcieniach bieli i czerni.
Podczas piłkarskich zmagań, zawodnicy plastycznie i z olbrzymią gracją
pokonywali wodną przestrzeń a na dodatek fantastycznej
wizualizacji sprzyjał efekt sugestywnie burzonej wodnej tafli!
Rozpryskiwała się ona na dwa sposoby w zależności od tego czy postać
dryfowała w miejscu z podniesioną wysoko piłką w dłoni, szukając
skutecznego podania do partnera, czy przecinała powierzchnię wody
solowymi szarżami. Postacie piłkarzy wprawione w ruch tworzyły nie byle
jaką impresję. Wymodelowanie pływaków urzekało swą
oryginalnością pewnie z racji tego, że można w nich było wpakować masę
poligonów bo resztę tułowia zakrywał pierwiastek H2O.
Taki mocno
pozytywny stan graficznych bejerów był poniekąd spowodowany też
statyczną publicznością. Ale kto tam wtedy tym zawracał sobie głowę,
skoro meritum zabawy ulokowane było w basenie a bajeczne pojedynki rywalizujących ekip, podnosiły adrenalinę aż po konstrukcję dachową pływalni!!!
To co sprawiało, że emocje przez cały czas trzymały się górnego pułapu to drzemiące w gameplayu duże pokłady dynamiki
i mega zróżnicowane możliwości wykańczania podbramkowych akcji!
Wyobraźcie sobie masę sytuacji raz pod jedną, raz pod drugą bramką lub sam
na sam z golkiperem w których nie pada bramka. Piłka albo ląduje w
jego rękach albo szybuje obok strzeżonej przez niego
twierdzy. Innym razem w wydawać by się mogło nie groźnej sytuacji,
zawodnik nieoczekiwanie decyduje się na rzut z dystansu a piłka
efektownie ląduje w siatce lub cudownie lobuje bramkarza! Takich
boiskowych zagrań, efektywnych i efektownych, oglądaliśmy mnóstwo! To był
świetny patent ze strony autorów bo mecz trzymał przez to do ostatnich
sekund w olbrzymim napięciu i nigdy nie było wiadomo kiedy padnie
gol.
Inną, mniej istotną kwestią wpływającą
dodatnio na odbiór kodu był fakt, że piłki wodnej w wydaniu cyfrowym to
akurat można było ze świecą szukać, podobnie zresztą jak dziś i zabawa
była poniekąd odskocznią od tradycyjnych na rynku gier!
W branej pod lupę produkcji z 1987 roku,
arbiter był wyróżniającą się postacią całego widowiska poprzez
nieprawdopodobnie humorystyczne zachowanie podczas dmuchania w gwizdek!
Przewinień podczas rozgrywki było sporo ale częste odgwizdywanie
ich nie irytowało ze względu na błyskawiczne wznawianie akcji.
Zerknijcie koniecznie na materiał video, który dobitnie pokazuje, że w
dzisiejszym świecie takiego osobnika zapięto by raczej w kaftan
bezpieczeństwa, hahaha!
Dla mnie i dla Filipa prawdziwy zegar ścienny się
zatrzymał i poniekąd wyznacznikiem czasu od momentu wskoczenia do wody
była świetlna tablica, która oprócz aktualnego wyniku spotkania,
pokazywała upływający, meczowy „tajm”. Gra z którą spędziłem w wodzie
zaledwie kilkanaście dni jednak wystarczająco na tyle by niezapomniane
wspomnienia zostały w pamięci już na zawsze!
Waterpolo to
krystalicznie czysta woda w sam raz na wakacje i środek upalnego lata. Zabawa, której przed wyjazdem zupełnie się nie spodziewałem, tak samo jak tego, że nie będzie sposobu
aby wyciągnąć mnie
z wody bo porwie mnie fenomen krytych, wirtualnych pływalni!
Waterpolo to produkcja z 1987 roku, która dosłownie zalała moje płuca już przy pierwszym kontakcie
z wodą. To tytuł, który zdemolował mnie jak czternastodniowy sztorm!
z wodą. To tytuł, który zdemolował mnie jak czternastodniowy sztorm!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz