sobota, 9 lipca 2016

Zakurzone Studio 21 - "WATERPOLO"


Euro 2016 powoli zbliża się do końca. Wielkie, piłkarskie święto pozostanie w pamięci kibiców na zawsze. Jednak to nie koniec wakacyjnych, sportowych emocji! Niebawem sportowe obiekty znów wypełnią się po brzegi kibicami bo startują przecież Igrzyska Olimpijskie w Rio!!! My już dzisiaj zapraszamy na olimpijską arenę! Tym razem kryta, olimpijska pływalnia w sam raz na upalne lato i krystalicznie czysta woda pozwoli Wam wirtualnie się popluskać! Wskakujecie?

Wypchane po brzegi walizki leżały w przedpokoju, szykując się na prawie stu kilometrową 
podróż z przesiadkami w upale, który tego poranka niemiłosiernie atakował z nieba. Gdyby tak zagłębić się poniekąd w ich strukturę, zapewne torby były już coraz bardziej poirytowane tym, że od dłuższego czasu nikt ich nie dźwignął, tylko na dodatek bezczelnie wciskał i upychał ostatnią parę skarpetek lub kąpielówki.

Zapowiadały się dwa wspaniałe tygodnie wakacji! Oczywiście rodzice nie mieli nawet pojęcia dlaczego ten beztroski okres miał być dla mnie taki szczególny i wyjątkowy. Tak naprawdę, miałem gdzieś całodniowe wypady, rowerowe ”ścieżki zdrowia” i piesze wycieczki w gęste lasy. W głowie świtały już pomysłowo zawiązywane wirtualne akcje zaczepne i kontrataki, okraszone niekonwencjonalnymi zagraniami i zwieńczone gradem goli. Głęboko w umyśle, konstruowałem więc mnóstwo podbramkowych sytuacji, których akurat tego poranka nie potrafiłem efektywnie zakończyć, bowiem raz po raz, rodzice skutecznie je rozdmuchiwali, poganiając mnie, że jeszcze to i tamto nie spakowane, hehe. 


Żar dosłownie lał się z nieba a gorąca, pełna spalinowych kłębów, autobusowa podróż, pozwalała na chwilę oddechu, najczęściej podczas przesiadek. Wtedy to mogłem w końcu zrosić swoje pragnienie, porywając ze sklepu zimny napój, osadzony gdzieś w lodówkowej czeluści. 

Okres wakacyjny pozwalał pozostać mi w okolicach Tarnowskich Górach na dłużej a specyfiką opisywanej przeze mnie miejscowości jest ciąg jednorodzinnych domków, które są ze sobą charakterystycznie połączone. I właśnie ten niby z pozoru mało istotny aspekt, stał się intrygującym preludium całej zabawy 
i dodawał niebywałego kolorytu do mojego dziecięcego świata. Co dokładnie mam na myśli wracając wspomnieniami do scalonych ze sobą domów? W czym tkwi tajemnica połączonych ścian? Wasza ciekawość zostanie zaspokojona w dalszej części artykułu. 



Autobus zatrzymywał się niedaleko leciwego i opuszczonego zabudowania. Z jakiego powodu tak potężnych gabarytów gmach świecił pustkami? Do dnia dzisiejszego to dziwne i tajemnicze miejsce pozostaje dla mnie wielką zagadką. Gałęzie olbrzymich drzew, rosnące nieopodal tego enigmatycznego, dwupiętrowego budynku, dodawały opisywanemu miejscu niepokojącej barwy. Przechodząc tamtędy za dnia, wydawać by się mogło, że ich urzekające i zielone korony, wprawione w ruch przez niewidzialny wiatr, mają w sobie pozytywnie muskający powiew. Jednak rzucane ogromne cienie na ściany zapomnianego domu w połączeniu ze snopem wpadającego, słonecznego światła przez zabite częściowo okiennice sprawiały, że ogarniał mnie strach. Ciekawe co znajduje się w środku? Pomyślałem. Jeszcze wtedy nie miałem pojęcia, że już niedługo właśnie rozwikłam częściowo ten sekret!

Wbiegłem energicznie po schodach i uderzyłem gwałtownie w dzwonek do drzwi, które po chwili ciocia otwarła z niemałym łoskotem. Zawsze się tak donośnie otwierały, hehe. Cisnąłem bagażami w kąt i wymigując się sprytnie od rodzinnych powitań i pogawędek czym prędzej znalazłem się w rozległym salonie, który od kliku lat był dla mnie osobliwym miejscem. W nim bowiem, jedna ze ścian służyła do przekazywania zaszyfrowanych informacji. Najczęściej „głuche” wiadomości wystukiwałem wtedy, gdy w pobliżu nie znajdował się żaden z domowników. Słuchać kolejnej litanii o zakłócaniu ciszy okolicznych mieszkańców i brudzeniu tapety, nie miałem zamiaru. Głuche odgłosy dobywające się nie wiadomo skąd były dla sąsiadów owiane niepojętą tajemnicą!


Jedno uderzenie w ścianę oznajmiało znajdującemu się po jej drugiej stronie, że kumpel jest gotowy na dźwiękową rozmowę. Dokładniej było to zapytanie: „Czy jesteś tam?” Dwa z rzędu stuknięcia, to sygnał oznaczający, że jeden z nas ma w tej chwili mnóstwo czasu i bez problemu może wyjść na zewnątrz. A kiedy ściana zadrżała trzykrotnie, wiadome było, że spotkamy się nieco później, ponieważ w tej chwili „ jestem zajęty”. Tak, że w zasadzie dosłownie trzy symbole w zupełności wystarczyły, aby nić porozumienia nie została przerwana i bez problemu tworzyła „słowny kłębek”.
Jednak spotkanie z samego rana, aby rzecz jasna mieć więcej czasu na buszowanie po cyfrowych konstrukcjach, było raczej nieosiągalne. Taka postać rzeczy wynikała bowiem z pewnej sytuacji, a ściślej czynności, którą kolega po prostu miał zlecone codziennie wykonywać. Dlatego słysząc donośny odgłos wydobywanego pośród ścian dźwięku pianina wiedziałem, że za około godzinę, mieszkalne mury znów zaczną się sypać od przekazywanych wzajemnie sygnałów.

Nie ukrywam, że odwiedzając te strony, zawsze po cichu liczyłem na mordercze i wielogodzinne sesje przed telewizorem. Jedyne wątpliwości, które pojawiały się zawsze na samym początku moich przyjazdów, to dwa pytania. Po pierwsze, czy aby kolega czasami nie wybył gdzieś na wakacje? Druga wątpliwość dotyczyła posiadania przez niego odpowiedniego sprzętu „grającego”. Od mojej ostatniej, zimowej wizyty, nic się jednak nie zmieniło i Commodore 64, nadal okupowało obszerne biurko w jego niewielkim pokoju!!!



Rozglądnąłem się po mieszkaniu. Z kuchni dochodziły donośne dźwięki prowadzonych konwersacji. Kiedy upewniłem się, że nikt w pobliżu się nie kręci, zacząłem działać. Teraz! Po chwili nasłuchiwałem w skupieniu, schowany za wielką kanapą. „Ściana informacyjna” na szczęście szybko odebrała sygnał, który okazał się niespodziewanie początkiem „wodnej” przygody. Przygody pozytywnie szokującej i dosłownie miażdżącej grywalnością!

Piłka wodna jest raczej dość niszową dyscypliną w naszym pięknym kraju, lecz kiedy przychodzi czas Igrzysk Olimpijskich i pluskają się w wodzie najlepsi na świecie, nierzadko zasiadam przed telewizorem, próbując chociaż w pewnym stopniu ogarnąć fenomen tej dyscypliny sportu.

Tego pierwszego, pamiętnego dnia, znajomy wyjątkowo dostał od rodziców pozwolenie na odpalenie Commodore 64 dopiero późnym popołudniem. Mieliśmy więc wystarczająco dużo czasu aby pobyć dłużej 
w rzeczywistej odmianie istniejącego świata. Zagospodarowaliśmy go na długi spacer do ciastkarni, która znajdowała się na drugim końcu miasteczka. Po drodze spotkaliśmy kumpla. Gość jak na swój młody wiek był nieźle przypakowany. No i nie dziwota, że akurat zmierzał na siłownię, którą jak się wychwalał, stworzył sam. Towarzyszył nam tylko do momentu w którym dochodziliśmy już do jednej z głównych i ruchliwych ulic. Ku mojemu nieopisanemu zaskoczeniu, chłopak nas pożegnał, przebiegł przez drogę, wspiął się sprytnie na jedną ze ścian budynku, stanął na mocno podniszczonym parapecie i wskoczył z impetem do środka, wspominanego prze mnie na początku, opuszczonego i przerażającego domu! Siłownia podobno znajdowała się aż na poddaszu tej enigmatycznej i siejącej ogromne podejrzenia budowli. Znajomy zachęcał abyśmy poszli z nim. Na samą myśl o eksploracji tego zapomnianego miejsca moje myśli przeszył strach. Za moją namową przyjaciel również odpuścił. Jego kolega wołał jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu głos jego zamarł i po chwili słychać już było tylko złowrogi powiew nie grzeszących wzrostem kasztanów.


TRYBY
W grze Waterpolo, gracz miał do wyboru pojedynczy mecz lub zabawę w multi. Mogliśmy także wypłynąć na szersze wody i spróbować swoich sił w niezwykle wciągającym trybie mistrzostw. Wklepujemy nazwę prowadzonego przez siebie teamu i wskakujemy do basenu!


PRACA KAMERY
Wrzeszczący i barwni kibice podgrzewali atmosferę. Wśród tego gorącego tumultu na szczęście przynajmniej zawodnicy mogli się ochłodzić. Już wtedy zainstalowana na fikcyjnej pływalni ruchoma kamera dawała niezłe wrażenia przestrzenne! Przed meczem, podczas penetracji boiskowego obszaru, obejmowała swoim zasięgiem całą płytę wodną i czekających na gwizdek piłkarzy wodnych. Wtedy ten wizualny zabieg sprawiał niecodzienne odczucia wzrokowe a specyficznego w tamtych czasach, ogromnego i zajebistego "R" na replayach, nie zapomnę już nigdy!!!

"WODNE KACZKI"
Bramkarze zajmują swoje pozycje a dziesięciu pozostałych zawodników wraz z ruchem kamery, płynie co tchu do pozostawionej na środku wodnej toni, żółtej piłki. Kurcze, pamiętam jak właśnie jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, żółty punkt samotnie dryfował na środku, niebywale działając na zmysły poprzez graficzną implementację małych fal, które dawały złudzenie kołyszącej się na tafli wody piłki. Uwierzcie mi, wrażenie było odjechane! Piłka w momencie na przykład niecelnego rzutu, potrafiła utworzyć na powierzchni coś na wzór kaczek puszczanych na wodzie różnej wielkości kamieniami. No co, na pewno nie jeden z Was podczas wakacyjnych wypadów nad rzekę, szukał na brzegu kamyków i ładował nimi w powierzchnię akwenu w ten sposób aby trajektoria jego lotu pozwalała na jak największą liczbę „wodnych skoków”. Osadzone na krańcach obiektu, pysznie zaprojektowane bramki z siatkami, tworzyły złudzenie ciasnych i wąskich ale kiedy po dłuższym przebywaniu w basenie worek z golami się otwierał, wrażenie znikało w net. Skuteczne wieńczenie akcji odbywało się najczęściej po buszowaniu na flankach. Precyzyjne uderzenie „pod kątem”, będąc nawet przy brzegu pływalni, zastanawiająco często znajdowało drogę do siatki!



STRONA WIZUALNA
Sportowców bez trudu byliśmy w stanie odróżnić dzięki osadzonych na ich głowach czepków w odcieniach bieli i czerni. Podczas piłkarskich zmagań, zawodnicy plastycznie i z olbrzymią gracją pokonywali wodną przestrzeń a na dodatek fantastycznej wizualizacji sprzyjał efekt sugestywnie burzonej wodnej tafli! Rozpryskiwała się ona na dwa sposoby w zależności od tego czy postać dryfowała w miejscu z podniesioną wysoko piłką w dłoni, szukając skutecznego podania do partnera, czy przecinała powierzchnię wody solowymi szarżami. Postacie piłkarzy wprawione w ruch tworzyły nie byle jaką impresję. Wymodelowanie pływaków urzekało swą oryginalnością pewnie z racji tego, że można w nich było wpakować masę poligonów bo resztę tułowia zakrywał pierwiastek H2O. 

Taki mocno pozytywny stan graficznych bejerów był poniekąd spowodowany też statyczną publicznością. Ale kto tam wtedy tym zawracał sobie głowę, skoro meritum zabawy ulokowane było w basenie a bajeczne pojedynki rywalizujących ekip, podnosiły adrenalinę aż po konstrukcję dachową pływalni!!!


To co sprawiało, że emocje przez cały czas trzymały się górnego pułapu to drzemiące w gameplayu duże pokłady dynamiki i mega zróżnicowane możliwości wykańczania podbramkowych akcji!  Wyobraźcie sobie masę sytuacji raz pod jedną, raz pod drugą bramką lub sam na sam z golkiperem w których nie pada bramka. Piłka albo ląduje w jego rękach albo szybuje obok strzeżonej przez niego twierdzy. Innym razem w wydawać by się mogło nie groźnej sytuacji, zawodnik nieoczekiwanie decyduje się na rzut z dystansu a piłka efektownie ląduje w siatce lub cudownie lobuje bramkarza! Takich boiskowych zagrań, efektywnych i efektownych, oglądaliśmy mnóstwo! To był świetny patent ze strony autorów bo mecz trzymał przez to do ostatnich sekund w olbrzymim napięciu i nigdy nie było wiadomo kiedy padnie gol.

Inną, mniej istotną kwestią wpływającą dodatnio na odbiór kodu był fakt, że piłki wodnej w wydaniu cyfrowym to akurat można było ze świecą szukać, podobnie zresztą jak dziś i zabawa była poniekąd odskocznią od tradycyjnych na rynku gier!


W branej pod lupę produkcji z 1987 roku, arbiter był wyróżniającą się postacią całego widowiska poprzez nieprawdopodobnie humorystyczne zachowanie podczas dmuchania w gwizdek! Przewinień podczas rozgrywki było sporo ale częste odgwizdywanie ich nie irytowało ze względu na błyskawiczne wznawianie akcji. Zerknijcie koniecznie na materiał video, który dobitnie pokazuje, że w dzisiejszym świecie takiego osobnika zapięto by raczej w kaftan bezpieczeństwa, hahaha!


Dla mnie i dla Filipa prawdziwy zegar ścienny się zatrzymał i poniekąd wyznacznikiem czasu od momentu wskoczenia do wody była świetlna tablica, która oprócz aktualnego wyniku spotkania, pokazywała upływający, meczowy „tajm”. Gra z którą spędziłem w wodzie zaledwie kilkanaście dni jednak wystarczająco na tyle by niezapomniane wspomnienia zostały w pamięci już na zawsze!

Waterpolo to krystalicznie czysta woda w sam raz na wakacje i środek upalnego lata. Zabawa, której przed wyjazdem zupełnie się nie spodziewałem, tak samo jak tego, że nie będzie sposobu aby wyciągnąć mnie 
z wody bo porwie mnie fenomen krytych, wirtualnych pływalni!

Waterpolo to produkcja z 1987 roku, która dosłownie zalała moje płuca już przy pierwszym kontakcie 
z wodą. To tytuł, który zdemolował mnie jak czternastodniowy sztorm!



                                                                                                  MATEUSZ - SUKER - WĄTROBA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz